Przejście przez Zatokę Adeńską - Widziane z burty

Tu mozna narzekać i pisać o sprawach nie związanych z tematami forów
Awatar użytkownika
SZKUTNIK
Posty: 135
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:55
Lokalizacja: {"name":"","desc":"","lat":"","lng":""}

Przejście przez Zatokę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: SZKUTNIK »

PIRACI XXI WIEKU - PRZEJŚCIE PRZEZ ZATOKĘ ADEŃSKĄ – Widziane z burty

Ahoj!
Witam wszystkich KOGOWICZÓW bardzo serdecznie po wakacjach. Postanowiłem dziś, przybliżyć Wam troszkę temat piractwa XXI wieku. Piractwa morskiego, jakie obecnie można spotkać w wielu zakątkach naszego pięknego świata. Otóż, chcę Wam zakomunikować, że piractwo morskie ma się dobrze. Każdego roku dochodzi do około 700-800 ataków pirackich (tyle oficjalnie jest zgłaszanych) na statki.
Właściwie, to chcę Wam zaprezentować, jak wygląda obecna sytuacja piratów somalijskich, ale widziana z drugiej strony - z burty statku. Ostatnio wiele pisze się i mówi na ten temat somalijskich piratów. Szkoda tylko, że nic radykalnego się w tym kierunku nie robi. Z resztą po co zabijać kurę, która znosi złote jajka. Interes dobrze kwitnie. Praktycznie, wszystkie zainteresowane strony czerpią z tego procederu gigantyczne zyski, a obrywa się jedynie somalijskim piratom. I tak armatorzy statków podnoszą stawki za przewóz towarów. Cena ropy na giełdach światowych jest wysoka. Telefony komórkowe w Somalii sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Starą broń sprzedaną do Afryki można zastąpić nowocześniejszą, itd, itd. I to wszystko prawie za darmo. Wystarczy raz na jakiś czas odpalić działkę (zapłacić okup za statek) Somalijczykom. Tyle na wstępie, przejdźmy teraz do konkretów.
Pod koniec kwietnia 2010 roku udało nam się przejść Zatokę Adeńską bez większych niespodzianek. Na zdjęciach możecie zobaczyć jak obecnie statki handlowe przygotowują się do takiego przejścia.. W ciągu ostatniego roku nastąpiła znaczna poprawa w wyposażeniu obronnym statku, przynajmniej u mojego armatora. Na początku 2009 roku byliśmy uzbrojeni jedynie w węże pożarowe i puste butelki po piwie. Teraz armator zdecydował się na zakup drutu „kolczastego” oraz wykupił miejsce w konwoju. W sumie konwój składał się z 8 jednostek handlowych eskortowanych przez 2 okręty wojenne. Prędkość konwoju 12 węzłów.
Nasz statek nie należał do największych. Niecałe 130 metrów długości. 19 metrów szerokości. Cztery zbiorniki ładunkowe, w których znajdowało się około 3600 ton propylenu. Załoga 21 osób: 5 Polaków, 3 Filipińczyków, 2 Ukraińców, Rosjanin i na doczepkę 10 członków załogi szeregowej z Sierra Leone.
Rozkładanie całego badziewia zajęło czarnym chłopakom 4 dni. Pokaleczone ręce, nogi i inne części ciała. Drugi oficer pokładowy (Ukrainiec), gdy dowiedział się, że statek z Indii popłynie do Europy przez Kanał Sueski, przez kapitana wysłał maila do armatora, żądając, by zmustrować go w Indiach, gdyż nie popłynie on w rejon, gdzie grasują piraci. Wiadomość wysłana do armatora pozostała bez odpowiedzi. Nikt w biurze nie przejął się tym faktem. Drugiemu oficerowi pokładowemu pozostały dwa wyjścia: albo sam wyskoczy za burtę na środku Morza Arabskiego ( to oczywiście żart), albo podejmie ryzyko i popłynie dalej razem z nami mając nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.
Wyobraźcie sobie teraz atmosferę na statku. Jak to wszystko działa na ludzką psychikę. Jak współpracować z takimi ludźmi. Co powiedzieć, aby zmotywować całą załogę do dalszej wspólnej pracy. Różne narodowości, różne wyznania religijne, pozostawiona rodzina na brzegu.
Mustrując na statek, nikt nie myśli o porwaniach, czy walkach zbrojnych. Jesteśmy zwykłymi marynarzami, którzy przyjechali na statek pracować i za swoją pracę otrzymać godziwą zapłatę. Nikt z nas nie mustrował jako żołnierz, który walczy jak zawsze za wolność w słusznej sprawie. Pampersy trzeba było zmieniać kilka razy na dobę. Na szczęście po tygodniu wszystko wróciło do normy.


Poniżej pozwoliłem sobie zamieścić wspomnienia kolegi Darka Dziurzyńskiego, który nie miał tyle szczęścia co ja podczas przejścia przez Zatokę Adeńską. Został porwany przez somalijskich piratów i spędził w niewoli 136 dni.
Tak więc Drodzy KOGOWICZE, można sobie między bajki włożyć wypowiedzi pismaków i innych mądrali, którzy piszą artykuły do gazet, jak to somalijscy piraci jaj marynarzom nie ucinają, tylko dobrze ich karmią i grzecznie czekają na okup, Tak to wygląda, jak siedzi się w ciepłym domku na dupie przy komputerze popijając Żubra. Nie od dziś wiadomo, że na dziennikarzach większe wrażenie robi upaprana w mazucie kaczka, niż los rozbitków, którym cudem udało się ujść z życiem w tej samej katastrofie.
Jakiś czas temu, gdy porwano krakowskiego geodetę, media zrobiły taki szum, że do Pakistanu pojechali: spec agenci, mediatorzy, ministrowie. Nawet chłopaki z GROMu mieli spakowane plecaki i czekali na sygnał. Do Somalii, gdzie obecnie siedzi kilku naszych marynarzy, jakoś nikt się z wizytą nie wybiera.
Teraz, jak patrzę na to wszystko spokojnie, gdy pierwsze emocje już opadły, to dochodzę do wniosku - może to i lepiej, że żaden z polskich specjalistów do Somalii się nie wybiera. Wiemy jak zakończyła się sprawa polskiego geodety w Pakistanie. A Darek? Darek do kraju wrócił żywy, w jednym kawałku z większym bagażem doświadczeń.


O JEDEN WĘZEŁ ZA MAŁO – czyli pięć miesięcy w niewoli u piratów. Dzień po dniu
U somalijskich piratów Dariusz Dziurzyński nauczył sie kiedy zacząć krzyczeć, żeby nie dać sobie zrobić krzywdy. Dowiedział się na czym polega piracko-rosyjska ruletka, do kogo w Somalii trafia zgniły ryż od Czerwonego Krzyża i jak smakuje sos z zarobaczonej kozy. W somalijskiej niewoli spędził prawie pół roku. Nam opowiedział swoją historię.
136 dni w niewoli. Najdłużej spośród wszystkich uwolnionych Polaków. Do domu wrócił 21 maja 2010 roku.
Na pokładzie brytyjskiego chemikaliowca "St James Park" był starszym mechanikiem, czyli - jak sam mówi - pierwsza osoba w maszynie. Piraci szybko dowiedzieli się, że w kompanii, do której należy statek, pracuje od 18 lat.
Mieli wiele pomysłów jak to wykorzystać. Szczególnie w pamięci zapadł mu jeden - ten z lutego, kiedy piratom
zabrakło worków z katem, czyli żuwalniczką jadalną. Ssanie jej liści dodaje somalijskim mężczyznom odwagi i energii, bo roślina ma właściwości stymulujące. Życie w Somalii toczy się wokół niej. Ale gdy zapasy się skończą, trzeba znaleźć nowa rozrywkę. Piraci zagrali wtedy z marynarzami w somalijsko-rosyjska ruletkę.
Dziurzyński to mężczyzna średniego wzrostu i w średnim wieku. Kiedy się spotykamy w Trójmieście ma na sobie koszulkę polo i pomarańczowe spodnie. – „Nikt takich nie będzie miał, na pewno mnie pan pozna” - powiedział przez
telefon, parędziesiąt minut wcześniej, gdy ustalaliśmy po czym zorientujemy się, że ja to ja, a on to on. Spodnie dostał od ludzi z kompanii krótko po uwolnieniu. Jako jedyne nie spadały mu z bioder. Przez cztery i pół miesiąca każdy z 26 marynarzy "St James'a" schudł po kilkanaście kilogramów. On zrzucił 20. Mimo to, nadal można o nim powiedzieć "dobrze zbudowany". Jak tłumaczy, to dlatego, ze cały czas w niewoli ćwiczył. Nie chciał stracić kondycji. Pomogły skonstruowane naprędce hantle. Gdy sie denerwuje, chodzi w kółko, tak jak podczas półgodzinnych spacerów z piratami.
- „Ta historia nie ma nic wspólnego z opowieściami o dzielnych marynarzach i zuchwałych piratach, walkami na pokładzie statku i romantycznymi gestami. A informacje, ze piraci dobrze karmią i nie bija więźniów, bo traktują ich
jak drogocenny towar, można włożyć miedzy bajki” - uprzedza.
Mówi o smaku zgniłego ryżu z pomocy humanitarnej, robakach, lodowce, która służyła za szafę i psychologicznym terrorze. Podkreśla, że w ich roli wszystko sprowadza sie do wypełniania tego najważniejszego zdania z instrukcji wydanej przez kompanie, na wypadek gdyby doszło do porwania statku przez piratów: "Don't be heroic!". Będzie o tym pamiętał każdego ze 136 dni. Gdy pierwszy raz ją przeczytał, nie zrobiła na nim wrażenia. Wrażenie robi za to jego czarny kalendarzyk. W nim polski mechanik odnotował każdy, ważny moment porwania. Pierwszy wpis jaki czyta: "28 grudnia 2009 roku, godz. 17.30. Piraci na burcie". Potem pokazuje i mówi: - „Normalnie tak krzywo nie piszę”.
W tym dniu statek płynął przy dobrej pogodzie. Pierwszy raz od trzech miesięcy. Wcześniej, przez sztorm załoga miesiąc czekała na Morzu Północnym na załadunek. Potem marynarze gubili dni jeszcze wiele razy. Znów przez
pogodę. - Na Zatoce Adeńskiej przywitała nas cisza. Od rana żartowaliśmy, że coś się musi wydarzyć. Oni przecież nie atakują podczas sztormów - opowiada.
Do wyjścia z najbardziej niebezpiecznego obszaru brakowało im 24 godzin. Dla piratów byli idealnym celem: statek wolny, z niską burtą. Somalijczycy powiedzieli później, że "St Jamesa" wskazał im Allach. Nie przeszkodził drut kolczasty i armatki wodne. Zresztą te zabezpieczenia to farsa. - Nic nie dają. Zamiast z nich strzelać, lepiej pójść do kajuty - mówi Dziurzyński.
Piraci dokładnie wiedzieli jak będzie płynął "St James". Nie poruszał się w konwoju - najbezpieczniejszej formie przeprawy. Na ten luksus mogą sobie pozwolić statki, które osiągają prędkość 12 węzłów. - My najszybciej mogliśmy
Płynąc z prędkością 11 - mówi. Potem przyzna, ze zaufali unijnej, antypirackiej operacji Atalanta i specjalnemu korytarzowi, chronionemu przez - nie tylko europejskie – okręty wojenne. - Myśleliśmy, że będzie bezpiecznie. Pięć miesięcy później usłyszeliśmy, ze obszar jest za duży do ochrony.
Ostatnie minuty. Piraci na horyzoncie pojawili sie o godzinie 14.30. - Elektryk zaczął przekonywać kapitana, że to mogą być oni. Ale ich statek do nas nie podpłynął. Temat upadł - mówi Polak. - Gdybyśmy wtedy zaczęli coś robić,
To może….. - nie kończy.
O 17 skończył pracę. Elektryk nadal był zaniepokojony. Dziurzyński poszedł na mostek. Kiedy stanął obok kapitana, właściwie było już po wszystkim. Mała łódka, gdzieś daleko, nie płynęła już równolegle, ale w ich kierunku. Siedziała w niej jedna osoba, ale widać było, że musi być obciążona. Nie podskakiwała na falach. Sześciu piratów sprytnie leżało do samego końca. Potem weszli na pokład. Wszystko trwało niespełna 15 minut. - To jest w takich sytuacjach jak mrugniecie powieka. Kapitan stal nieruchomo. Ja zacząłem myśleć: co teraz?
Papierosy są jedyną rzeczą, jaką somalijski pirat na pewno zostawi porwanemu marynarzowi. Ze wszystkiego innego go okradnie. Zacznie od laptopa i nadziei. Pierwsze co przyszło do głowy Dariuszowi Dziurzyńskiemu, kiedy piraci zbliżali sie do burty statku, to "stracić jak najmniej". Pobiegł na dół do swojej kabiny, która mieściła się naprzeciwko kapitańskiej. Obie przestronne, największe na statku. Znaleźć w miarę dobre miejsce, w którym dałoby sie ukryć pieniądze i laptopa, było mu łatwiej niż innym marynarzom w ich ściśniętych kabinach. Kiedy już po uwolnieniu Dziurzyński powiedział rodzinie, że komputer schował pod jedna z szuflad, a pieniądze pod łóżkiem, jego syn śmiał sie przez kilka dni. Ale polski marynarz niechcący wyszedł na tym najlepiej jak mógł. -Trzeba było w ogóle zostawić to wszystko na wierzchu, niczego nie chować. I tak znajdowali, co chcieli - tłumaczy. - Dostajesz nauczkę. Po co ci na statku telefon za 500 dolarów i złoty zegarek? Teraz na ręku mam najtańszy. Obrączkę też zostawiam w domu - dodaje. Tych, którzy nie ukrywali rzeczy, albo ukrywali je słabo, piraci szybciej zostawiali w spokoju.
Przez pierwsze dni ukrywanie, zabieranie i posłuszne oddawanie pieniędzy, sprzętu elektronicznego oraz pamiątek było motywem przewodnim właściwie każdego spotkania z piratami. Pirat-boss na pierwsze indywidualne
rozmowy o tym, co i dlaczego marynarze powinni oddać od razu, zapraszał jeszcze w drodze do somalijskiego portu Garacaad. To tam spędzili następne cztery i pół miesiąca. - Daj mi to, co dla ciebie najważniejsze i najcenniejsze, bo
ja nie przyszedłem was grabić. Jestem tym właściwym piratem, później przyjdą ci, którzy będą was tylko pilnować i oni zabiorą to, czego mi nie oddasz - wyjaśnił pirat-boss Dziurzyńskiemu.
Starszy mechanik najpierw wyciągnął telefon. Boss obejrzał go dokładnie, ale nie schował do torby, tylko do kieszeni. Później dostał na przechowanie klasyczny szwajcarski scyzoryk. Też nie wylądował w torbie. Dziurzyński
swój telefon zobaczył jeszcze tylko raz, wiele dni później, kiedy bawił się nim jeden z piratów "niewłaściwych". Boss zapytał o pieniądze. - Wiedziałem, że prędzej czy potniej znajdą je pod tym łóżkiem, ale odpowiedziałem: "Nie mam.
I komputera tez nie mam". Do reklamówki bossa wrzucił portfel, w którym trzymał kartę kredytową i dokumenty. - Ciężko ich rozgryźć. Kartę kredytowa i te mała, z komórki, znalazłem po uwolnieniu w kabinie. I jeszcze jakiś mały kryształ. Prezent za to, że wszystko poszło zgodnie z planem? - zastanawia sie marynarz. Pirat-boss to był w ogóle dziwny gość. Jego pocięte ciało mówiło, że niejeden statek "wskazał mu już Allach". Z drugiej strony to jemu marynarze ufali najbardziej. Bali sie wtedy, gdy schodził ze statku. Inni piraci tłumaczyli im, że to on jest właścicielem ich statku, bo wskoczył jako pierwszy. - Najwięcej ryzykował, wiec będzie najbogatszy - wyjaśniali.
Ze "St Jamesem" poradził sobie zawodowo. Od momentu podpłynięcia, do wejścia na burtę wystarczyła mu minuta. Na drut kolczasty, którym owinięty był statek, miał przygotowana specjalna drabinkę. Rzucamy kotwicę. Za bossem szło jeszcze sześciu. Wszyscy boso, tylko w majtkach, przepasani kałasznikowami. Od czasu, gdy piraci zastąpili nimi noże i przestali okradać obcych rybaków z ryb, a zaczęli porywać tankowce, gry plan zawsze jest taki sam. W sekundach, a nie minutach - precyzuje Dziurzyński. Kiedy wchodzą, na mostku "St Jamesa" jest kapitan, oficer wachtowy i jeszcze jeden marynarz. Na pokładzie kilka osób, które trzymają patrole. - Ale co oni mogą zrobić?
Z zasady na statkach takich jak "St James Park", nie ma ani jednej sztuki broni. - Członkowie załogi to marynarze, a nie żołnierze. Zresztą, posługując sie tym porównaniem, pierwszym i najważniejszym "rozkazem", jaki mają do wypełnienia, jest dowiezienie towaru - podkreśla uwolniony marynarz. Najlepiej po prostu gdzieś sie ukryć. - Tylko tyle. Być może właśnie to powinniśmy zrobić wtedy wszyscy - zastanawia się. Rozważali to, kiedy łódka z piratami była jeszcze daleko. Nikt nie wiedział jednak, jak długo będą musieli czekać na pomoc. Wystarczyłyby dwie godziny. Jeden z okrętów patrolujących korytarz na Zatoce Adeńskiej znalazł się w pobliżu oficjalnie uprowadzonego "St Jamesa" po 120 minutach. Wtedy mógł juz tylko go eskortować. Nie odbija się statku z rąk piratów. To zbyt ryzykowne. Do portu w Garacaad płyną prawie trzy doby.
"31 grudnia, godz. 15.30. Rzucamy kotwice" - to kolejny wpis w kalendarzu Dziurzyńskiego. Statek stoi 10 mil od brzegu. Budzę się. Idę do łazienki. Brud. Piraci chodzą tam boso. Często załatwiają się gdzie popadnie. Papieru toaletowego nie używają nigdy. A później tymi nogami ocierają sie o koce, na których my wieczorem kładziemy
twarze. Zachorujemy. Na telefonach marynarzy piraci w kolko słuchają tych samych melodyjek. - Można było dostać szału - przypomina sobie Dziurzyński. Ale to najmniejszy problem. Załoga pod bronią trzymana jest w biurze pokładowym. To największe pomieszczenie na statku, ale na 25 mężczyzn i tak za ciasne. Marynarzy na "St James Park" jest w sumie 26. Oprócz Polaka sześciu Hindusów, pięciu Bułgarów, po trzech Rosjan, Turków i Filipińczyków, po dwóch Ukraińców i Rumunów oraz jeden Gruzin. Kapitana do samego końca piraci trzymali w jego kabinie. Mówili na zmianę: jemu, że załoga już nie żyje - marynarzom, że nie mają już swojego kapitana. - W tej niepewności żyliśmy wiele razy. Do posiłku, na którym znów spotykaliśmy sie wszyscy razem – opowiada Dziurzyński.
Przez pierwsze dwa dni posiłków prawie nie było. Marynarze nie chcieli jeść. - Na początku był szok. Człowiek próbuje zrozumieć, co się właściwie stało. Później zaczyna mieć nadzieje, ze wszystko szybko sie skończy, armator zapłaci i tyle. Ale nagle słyszysz cenę, jaka ustalili za statek i już wiesz, że tak łatwo nie będzie.
Trzeciego dnia zaczynają zachowywać sie tak, żeby przeżyć. Ustalają wachty, sprzątają na zmianę. Polak, jak wszyscy marynarze, którzy pracują w maszynie, pije tylko przegotowana wodę. Inni rożnie. Kapitan poleca
swojemu starszemu mechanikowi, żeby zaopiekował sie załoga. - Pirat, nie pirat, wszystko musi działać. Idziemy do pracy, szybko uczymy sie tak żyć.
Uwolnili nas po 5 miesiącach.

I tym optymistycznym akcentem…
Pozdrawiam - SZKUTNIK
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Pozdrawiam SZKUTNIK

szkutnik-model@wp.pl
Awatar użytkownika
Andrzej1
Posty: 1568
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:56
Lokalizacja: {"name":"Polska Szczecin","desc":"","lat":"","lng":""}

O:Przejście przez Cieśninę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: Andrzej1 »

Niesamowite.

Na pociechę mogę podać fakt, że w tym roku, chyba, piraci napadli na ....
francuski okręt wojenny (to nie żart) i dostali tam w dupę tak jak przystało ... .
Niestety zabrakło Francuzom zdecydowania do załatwienia sprawy ostatecznie.
Jedna motorówka uciekła a nie powinna.

Z ukłonami
Andrzej Korycki
Awatar użytkownika
Bartek_W
Posty: 245
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:56

O:Przejście przez Cieśninę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: Bartek_W »

Cześć

Niezwykła historia i kolejny "niedoceniony Elektryk". W marcowym numerze "Czasopisma Każdego Mężczyzny" z bieżącego roku jest bardzo ciekawy materiał dotyczący "Krwiożerczych piratów" - jak ich pieszczotliwie tam nazwano. Polecam lekturę. Temat jest bardzo ciekawy i wciąż bardzo pomijany.

Pozdrawiam
Bartek
Awatar użytkownika
radek
Posty: 742
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:55
Lokalizacja: {"name":"Warszawa","desc":"Warszawa,wojew\u00f3dztwo mazowieckie,Polska,pl","lat":"52.2319581","lng":"21.0067249&quo
Kontakt:

O:Przejście przez Cieśninę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: radek »

Skutnik - kapitalny materiał!
Czy mogę to powiesić na Kodze jako artykuł?

Pozdrawiam.

P.S. Słyszałem, że jedynymi jednostkami których nie napadają piraci to jednosti izraelskie. Nie wiem ile w tym prawdy, mówił mi to jeden z marynarzy.
Radosław Kubera
Koga Portal
Awatar użytkownika
Smok_740
Posty: 243
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:56

O:Przejście przez Cieśninę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: Smok_740 »

No tak
Jesli ma izraelska zaloge to pewnie sa uzbrojeni po zéby.
Pirat glupi nie jest nie pojdzie na samobojcza misje :D
Pozdrawiam
W porcie
DKM "BISMARCK" 1/200

W stoczni
ALBATROS 1/55 - Constructo -a ze 45% - zawieszona do czasu wyzdrowienia :(
W kolejce: Santissima Trinidad 1/90 DeAgostini
CSS "Alabama" RC 1/48 - wlasny wyrob (mam nadzieje)
Awatar użytkownika
korasonek
Posty: 101
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:56

O:Przejście przez Cieśninę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: korasonek »

Witam!!
W mojej głowie (szczura lądowego) nie może się zmieścić jak w XXI wieku można porywać statki?
Rozumiem, że marynarze nie są od ochrony statku i to nie oni powinni go chronić. Skoro statek płynie z towarem w niebezpiecznym rejonie to nie powinien mieć ochrony?
Chyba to było by tańsze zapłacić kilku gościom za ochronę100 000$ niż później bulić za cały statek10 000 000$. Rozumiem jeden czy dwa statki porwane na początku, nie wiadomo skąd, jak i dlaczego. Ale teraz chyba wszyscy wiedzą ze tam jest niebezpiecznie.
Można ich rozpracować bo taktykę mają taką samą podpłynąć wejść na pokład i go przejąc.
Może za dużo filmów się naoglądałem ,ale ukrytych kilku "facetów w czerni" znających statek chyba poradziło by sobie z intruzami. Skoro nie porywają izraelskich statków to powód jakiś musi być.
Pozdrawiam

Ps. Ja znowu słyszałem, że w Pakistanie, nie porywają Rosjan. Po incydencie, w którym szejk odpowiedzialny za porwanie znalazł w bagażniku swojego samochodu brata z przyrodzeniem w ustach.
Pozdrawiam
Piotr

"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi." (Albert Einstein)
Awatar użytkownika
Jarek
Posty: 536
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:56

O:Przejście przez Cieśninę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: Jarek »

Też zastanawiałem sie nad tym problemem i uważam, że zamiast tych drutów kolczastych na burcie bardziej skutecznych byłoby kilkunastu dobrze uzbrojonych ludzi na pokładzie, którzy z grubego kalibru ostrzelaliby wszystko co podpłynie na odległość 50m. Co to jest jakaś łódka z 6-7 ludźmi na pokładzie dla ciężkiego karabinu maszynowego. Jedna seria i idzie na dno. No cóż ale mi - laikowi tak łatwo się tylko mówi. A może w tym coś jest ?
Awatar użytkownika
SZKUTNIK
Posty: 135
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:55
Lokalizacja: {"name":"","desc":"","lat":"","lng":""}

O:Przejście przez Zatokę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: SZKUTNIK »

Ahoj!
Nie przypuszczałem, że temat piractwa XXI wieku tak bardzo Was zainteresuje.
Radek: Zaskoczyłeś mnie tym pytaniem o artykuł. Jeżeli uważasz, że te moje wypociny nadają się na artykuł i ktoś to zechce czytać, to proszę bardzo. Zgadzam się na artykuł. Nie będę zgłaszał pretensji. Do sądu nie podam.

Jarek: Z tym uzbrojonym oddziałem po zęby na pokładzie to bym się poważnie zastanowił. A co się stanie, gdy piraci zmienią zdanie (trafiając na zbrojny opór) i zamiast dzielnie walczyć jak na rycerzy przystało, nie podpłyną bliżej, tylko z dalszej odległości puszczą serię z karabinu maszynowego po kadłubie statku (np. w duży załadowany tankowiec)? Dla tych na pokładzie, nie będzie to miało najmniejszego znaczenia, bo w ciągu ułamka sekundy przeniosą się do Świętego Piotra. Pismaki na lądzie wspomną coś o napadzie, ataku terrorystycznym, a potem zaczną się rozpisywać na temat zanieczyszczenia środowiska naturalnego spowodowanego wyciekiem ropy z tankowca.

Korasonek: Oczywiście, że można całe to towarzystwo pirackie w ciągu kilku dni rozpędzić na cztery wiatry. Tylko po co i kto ma to zrobić? To właśnie Amerykanom, Rosjanom i krajom OPEC najbardziej na tym zależy, aby piractwo somalijskie miało się dobrze. A Izrael? Cóż, nie od dziś wiadomo, że Żyd interes potrafi zrobić na wszystkim.

Jak już wspomniałem wcześniej, nikomu tak naprawdę nie zależy na tym, by ten proceder piractwa ukrócić. Jest to bardzo dobry interes, który przynosi ogromne zyski. Tematyka dotycząca terrorystów, Al- Kaidy, czy Bin Ladena troszeczkę już się przejadła. Wpływy do kasy z tego tytułu są coraz mniejsze. Trzeba było wymyśleć coś nowego. Postawiono na somalijskich piratów. Piraci morscy, to prawie to samo co terroryści. Mają podobne „metody” walki. Pamiętacie, co działo się na lotniskach po 11 września 2001 roku. Te wszystkie procedury bezpieczeństwa, sprawdzanie ludzi, bagaży itd. Stworzono nowy system zabezpieczeń. Zatrudniono wiele osób ( w USA, w tym momencie bezrobocie gwałtownie spadło), by ten system obsłużyć. Wiadomo nie od dziś, że nie ma nic za darmo i nikt do interesu dokładać nie chce. Ktoś za to wszystko musi zapłacić i na pewno nie będzie to amerykański obywatel.
Po wydarzeniach wrześniowych, zagrożenie ze strony terrorystów widziano wszędzie. Nie zapomniano też o statkach. Pod definicję terrorysty podciągnięto wtedy wszystkich, począwszy od piratów, drobnych złodziei, wszelkiej maści cwaniaków, kończąc na blindziarzach i bosonogich murzynach łowiących ryby . W bardzo krótkim czasie, weszły w życie przepisy dotyczące automatycznej identyfikacji statków. Wcześniej, przez wiele lat dyskutowano na temat i nie można było się dogadać. Stworzono też nowy system, który miał chronić statki przed atakami terrorystycznymi. Nikt nie wiedział na statku i w biurze armatorskim, jak to wszystko dokładnie ma działać – taki top secret information. Podobno w razie niebezpieczeństwa statku wystarczyło tylko nacisnąć czerwony guzik i czekać spokojnie na pomoc. Nikt się wtedy nie pytał, czy chcesz mieć takie urządzenia na statku, czy nie chcesz. Musisz mieć i koniec. Oczywiście nie ma nic za darmo. Trzeba zapłacić. Kupno i instalacja całego ustrojstwa dla jednego statku, kosztowała wtedy ponad 100 tysięcy dolarów. Jak armator posiadał 10 statków, to musiał na dzień dobry wyskoczyć z miliona dolarów. Inaczej wypadał z biznesu. Dziękuję Ci Boże, że nie musiałem tego przycisku wciskać i nie przekonałem się na własnej skórze jak ten cały system bezpieczeństwa działał. W zeszłym roku, będąc na statku dostaliśmy maila, że te czerwone guziki to możemy sobie od 1 stycznia 2010 wsadzić w dupę. Zmienia się system satelitarny odpowiedzialny za bezpieczeństwo żeglugi na świecie. Teraz na statku będą montowane czarne skrzynki – podobne do tych w samolotach. Koszt zakupu i instalacji - kilkadziesiąt tysięcy dolarów dla jednego statku. Jak się to pomnoży tę kwotę przez wszystkie statki wchodzące w skład floty światowej, to wychodzi z tego niezła sumka. I jeszcze ci wciskają kit, że to dla Twojego dobra, dla Twojego bezpieczeństwa. A spróbuj nie kupić. I co? Czy nie jest to piractwo morskie? Rozbój w biały dzień, i to zgodny z prawem.

Poniżej przedstawiam Wam kilka innych przykładów wziętych z autopsji. Czy jest to piractwo morskie XXI wieku? A może jest to zwykłe, normalne życie? Na to odpowiedzcie już sobie sami.

Kwiecień 1995 rok – Lagos (Nigeria) Podpłynęliśmy na redę Lagosu. Na redzie 30-40 statków. Agent na dzień dobry informuje nas od razu , że dużo statków czeka na wyładunek i trzeba będzie czekać, ale za 10.000 dolarów jest on w stanie załatwić nam wejście do portu w ciągu najbliższych 5 dni. Kapitan odmawia. W dzień wszystkie statki podpływają pod port. Może to dziś władze portowe wywołają nas na UKF’ce i wejdziemy do portu. W nocy wszystkie statki odpływają 30-40 mil od brzegu. Nikt nie chce zostać ofiarą napadu „pirackiego”. W sumie na wejście do portu czekaliśmy 42 dni. W tym czasie dokonano 4 napadów na statki, oczekujące na kotwicowisku. Straty spowodowane przestojem statku na redzie kosztowały armatora ponad 50.000 dolarów.

Luty 1997 rok – Rio Haina (Dominikana) – port nad rzeką. Na jednym brzegu port, na drugim osada mieszkalna. Późnym popołudniem na statku pojawia się gość niskiego wzrostu, w podartych portkach i klapkach na nogach ( mówi, że jest z securite) i chce się w bardzo ważnej sprawie widzieć z kapitanem. Nie ma sprawy. Jak szybko wszedł, tak szybko wyleciał. Gościł niecałe 5 minut. Na kolacji kapitan poinformował nas, że gość (podobno najważniejszy Boss w okolicy) złożył nam propozycję, że za 100 dolarów dziennie od godziny 19 do 7 rano, może chronić nasz statek, by nic nikomu złego się nie stało. Stary zabił go śmiechem. Gość w kulturalny sposób szybko i grzecznie się wycofał. Koszmar zaczął się zaraz po zmroku. Od strony osady zaczęli podpływać pod burtę statku miejscowi „rozbójnicy”, którzy za wszelką cenę, chcieli wejść na pokład i coś zwędzić. Uzbrojeni byli w bambusowe długie kije oraz w bardzo cienkie linki zakończone na końcu kotwiczką. Staraliśmy się dzielnie bronić, uzbrojeni w kije i węże strażackie. Wzdłuż burty rozstawione były puste butelki po piwie. Wachta składała się z 4 osób. Zmienialiśmy się co 4 godziny. Zabawa w kotka i myszkę trwała całą noc. Przy tak miażdżącej przewadze wroga (liczba głów w wodzie dochodziła czasami do 40 sztuk), nie mieliśmy żadnej szans. Gdy odpieraliśmy ataki na dziobie, druga grupa tubylców atakowała nas od strony rufy. Rano o godzinie 0800 stwierdziliśmy, że straciliśmy dzisiejszej nocy: 6 osobową tratwę pneumatyczną zamocowaną na dziobie. Z mostka zaś (skubańcy diamentem wycięli dziury w szybach) zginęła cała pirotechnika (12 czerwonych rakiet) oraz 3 przenośne UKFki GMDSS wraz z ładowarkami. Wiedzieli co kraść. Wiadomo, że bez tego sprzętu statek nie wyjdzie w morze. Nikt przecież nie wypuści statku z portu nie spełniającego wymogów bezpieczeństwa zgodnego z przepisami SOLAS. Trzeba taki sprzęt zapewniający bezpieczeństwo statku, nabyć na miejscu. Wieczorem największy Boss w okolicy ponownie odwiedził statek. Zaproponował kapitanowi stawkę 200 dolarów za dzień ochrony. Stary natychmiast się zgodził. W końcu mogliśmy pracować normalnie. W sklepie, na terenie portu, kupiliśmy całe brakujące (skradzione) wyposażenie. Ceny kosmiczne. Wydaliśmy majątek. Po powrocie na statek okazało się, że z 12 czerwonych rakiet jakie nabyliśmy w sklepie, 4 sztuki jeszcze 3 dni temu ( te same numery seryjne) należały do nas. I pomyśleć, że jakbyśmy pierwszego dnia zgodzili się na ochronę, pobyt w porcie kosztował by armatora jedynie 600 dolarów.

Wrzesień 2001 roku Paranagua (Brazylia) – Na 7 dni przed przypłynięciem statku do portu , zgodnie z obowiązującymi lokalnymi przepisami (za zgodą biura armatorskiego), kapitan zamówił u agenta 15.000 $ ( na drobne wydatki statkowe, zaliczki dla członków załogi). Po zacumowaniu, agent odwiedził statek przynosząc ze sobą zamówioną gotówkę. Jakiś czas później, wizytę złożyli reprezentanci ( 2 osoby w mundurach) kapitanatu portu Paranagua. W sumie nic nadzwyczajnego. Normalna rzecz. Ledwo goście zeszli ze statku, wpadł do mesy przestraszony kapitan i poinformował nas, że zostaliśmy bez kasy. Te dwa typy co przyszły niby z kapitanatu portu, wyjęły pistolety z kabury i powiedziały do starego, że wiedzą iż agent przyniósł przed chwilą 15.000 dolarów na burtę. I oni zadowolą się tą sumą. Nie chcą nic więcej. Co kapitan miał zrobić. Oddał kasę. Strasznie nas to wkur…..zyło. Co niektórzy szykowali się już na podbój barów w Paranagule. (jak ktoś będzie przejazdem to osobiście polecam Trocadero Bar) Co robić? Trzeba kradzież zgłosić na policję. Tak też uczyniliśmy. Nie powiem. Reakcja policji była natychmiastowa. Normalnie jak by tylko czekali na sygnał. Pod statek podjechały dwa wozy ala gazik. W każdym pięciu uzbrojonych policjantów. Gdy głównodowodzący rozmawiał z kapitanem, reszta policjantów zaczęła rozglądać się po statku. Po jakieś 10 minutach jeden z policjantów podniósł krzyk. Przy wejściu do nadbudówki, pod stojącą w pobliżu drzwi gaśnicą znalazł worek z białym proszkiem. Oszczędzę Wam szczegółów. Statek został aresztowany i zaczęła się przepychanka. Po 4 dniach pertraktacji stanęło ostatecznie na tym, że za 20.000 dolarów (początkowa suma wynosiła 100.000$), Brazylijczycy są skłonni wybaczyć nam te narkotyki i zapomnieć o całej sprawie.

Czerwiec 2003 roku – Yuzhnyy (czyt. Jużnyj) Ukraina - mały porcik niedaleko Odessy. Kapitan, Chief maszynowy i Elektryk włosi, reszta Polacy. Gorąca atmosfera zaczęła się na statku kilka dni wcześniej, gdy mijaliśmy Maltę. Stary dostał z biura wiadomość. Załadunek amoniaku w Yuzhnyy. Do wiadomości dołączone były wytyczne jak należy zachować się w porcie, gdyż panuje tam straszna korupcja, na którą nie ma rady oraz prośba o rozwagę i nie naginanie budżetu armatora. Za każde naruszenie przepisów lokalnych grożą gigantyczne kary pieniężne. I tak na przykład: pieniążki, papierosy, gazety i filmy z gołymi babami i gorzała musza być policzone co do sztuki i trzymane pod kluczem. Telefony komórkowe, kamery i aparaty fotograficzne przed wejściem do portu należy zebrać od członków załogi i schować w sejfie. Całą medycynę, nawet tę prywatną należy spisać i trzymać w szpitaliku. Bywały przypadki wcześniej w Yużnym, że witaminy Centrum dla miejscowych władz portowych to narkotyki, herbata miętowa to marihuana a playboy to ostra pornograficzna gazeta.
Kilka dni przygotowywaliśmy się do wizyty w tym porcie. Według nas, nie było praktycznie do czego się przyczepić. Wszyscy poinstruowani jak się zachować. Jedyne do czego mogliby się przyczepić to za duża zawartość żelaza w wodzie balastowej, ale na to nie mieliśmy już wpływu.
W piątek, około godziny 1600 zacumowaliśmy przy nabrzeżu. Przed godziną siedemnastą na trapie pojawiła się ekipa składająca z 12 osób ( jak 12 apostołów): reprezentanci władz portowych, załadowca, celnicy, straż graniczna, agent, nawet lekarz i strażak załapali się do ekipy. Kapitan stał na baczność, blady jak ściana. Przeszliśmy do biura. Zaczęła się odprawa. Atmosfera bardzo chłodna. Czuć, że łatwo nie będzie. Stary siedzi jak na skazaniu. Milczy. Rozmowa się nie klei. Widząc, że są problemy z językiem angielskim, zaczynamy rozmawiać troszeczkę w języku rosyjskim. W pewnym momencie do biura wchodzi steward, odświętnie ubrany (biała koszula, czarna muszka, spodnie w kancik, buty na glanc wyczyszczone), wita się z gośćmi w języku rosyjskim i zaprasza wszystkich na mały poczęstunek, bo goście zapewne głodni i trzeba nabrać sił do dalszej pracy. Przechodzimy do mesy a tam: bigos myśliwski, płonące kiełbaski, sałatki, paleta wędlin i serów, ogóreczki i …..dobrze zmrożona wódeczka. Potem było ciasto, lody, kawa i herbata do wyboru. Były toasty, śpiewanie piosenek. Nie zabrakło tak znanych szlagierów jak: „W stepie szerokim” i „Hej sokoły” z tym, że my śpiewaliśmy te piosenki po polsku, a goście po ukraińsku. Odprawa zakończyła się po godzinie 2300. Wszystkie dokumenty zostały podpisane w ciągu 10 minut. Na koniec każdy z gości dostał upominek - reklamóweczka, a w niej kawa, herbata, śmietanka do kawy, ser, konserwy i duńskie ciasteczka w puszce. Bardzo im się to spodobało. Kapitan portu postanowił powtórzyć to spotkanie i zaprosił nas na dzień następny, a właściwie wieczór (sobota) do Odessy na party. Co tam się działo….to już zupełnie inna historia. W niedzielę trzeba było odchorować i odespać sobotnią zabawę, a w poniedziałek o 0800 rozpoczęliśmy załadunek amoniaku. Kapitan statku przez ten czas, nie za bardzo wiedział, o co w tym wszystkim tak na prawdę chodzi, ale był zadowolony, że nie musi pisać wyjaśniających raportów do biura, no i że kasa armatora nie została naruszona. Już po wszystkim dowiedziałem się, że steward z kucharzem ( aktywni członkowie dawnej PZPR), na swoim koncie mają już wiele takich gościnnych powitań. Dobrą praktykę morską zdobywali pracując dawniej w Polskich Liniach Oceanicznych.

I tym optymistycznym akcentem, pozdrawiam serdecznie

SZKUTNIK – wciąż walczący z piratami
Pozdrawiam SZKUTNIK

szkutnik-model@wp.pl
Awatar użytkownika
SZKUTNIK
Posty: 135
Rejestracja: 04 gru 2010, 21:55
Lokalizacja: {"name":"","desc":"","lat":"","lng":""}

Re: Przejście przez Zatokę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: SZKUTNIK »

AHOJ!

Jest 22 stycznia 2011 r. Wielu z Was zapewne w tym momencie pomyśli – Dzień Dziadka. My właśnie wychodzimy z Mumbaj (dawniej Bombaj), gdzie wyładowaliśmy ładunek propanu i butanu. Następny port załadunkowy to - Ras Lanuf w Libii. Aby tam dopłynąć trzeba przedostać się przez Zatokę Adeńską. Los marynarza ponownie zesłał mnie na wody, gdzie grasują somalijscy piraci. Ostatni raz byłem tu w kwietniu ubiegłego roku. Czy coś sie zmieniło przez te ostatnie kilka miesięcy? Zmieniło, i to dość sporo. Załogi statków posiadają większe doświadczenie w rozkładaniu i składaniu drutu kolczastego wokół statku. Idzie to znacznie sprawniej. Somalijscy piraci nauczyli się już w tym czasie przeskakiwać przez ten drut praktycznie bez zadrapań. Armator dołożył tym razem do wyposażenia ochronnego: 5 kamizelek kuloodpornych i 5 hełmów. Wszystko oczywiście – made in China. Lepszy sprzęt można bez problemu kupić na allegro (ciekaw jestem kiedy wydane zostanie pozwolenie na posiadanie broni na statku). No i niestety co najgorsze, zwiększył sie rejon, w którym piraci zaczęli atakować. Somalijscy piraci opanowali już praktycznie całe Morze Arabskie. Obecny zasięg ich działania to 1200 mil morskich od wybrzeża Somalii. Zalecana trasa przejścia dla statków idących z Singapuru do Europy prowadzi wzdłuż wybrzeży Indii, Pakistanu, Omanu i Jemenu. Marynarki Wojenne tych państw oraz jednostki sojusznicze nie są w stanie kontrolować całego Morza Arabskiego. Każdego dnia dostajemy raporty o kolejnych napaściach pirackich na statki wraz z pozycją napadu. Średnio jest to od 3 do 7 napadów (tych zgłoszonych) w ciągu doby. Nie wszystkie napady są zgłaszane. Statystycznie udaje się piratom przejąć rocznie około 60-70 statków różnej wielkości.
Nasz statek – długość 155 metrów, 3 zbiorniki ładunkowe. Tym razem podróż pod balastem. 17 chłopa na burcie. W tym, aż 4 z nas ma już co najmniej jedno przejście Zatoki Adeńskiej za sobą. Doświadczenie więc jakieś jest. 3 Polaków,12 Filipińczyków, 1 Ukrainiec. Załogą zarządza rodowity rosyjski kapitan z ruskim paszportem. Twierdzi on, że największym naszym atutem w razie czego, jest jego rosyjskie obywatelstwo. Jak by co, rosyjskie okręty pomogą przecież swojemu obywatelowi w potrzebie. Jakoś nikt inny z załogi w to nie wierzy. Ja, podobnie jak poprzednio za największy nasz atut uważam szary kolor kadłuba i wyposażenia pokładowego. Nigdy mi się osobiście ten kolor nie podobał, teraz jednak inaczej na niego patrzę. Z dalszej odległości, w dzień pochmurny można pomyśleć, że jesteśmy jakimś wojennym transportowcem. A może mi się tylko tak wydaje.
Morale załogi nie najlepsze. Dwa tygodnie temu, jeden z filipińskich marynarzy popełnił samobójstwo wieszając się na relingu. Podobno z powodów rodzinnych. Wszyscy jesteśmy ciągle w wielkim szoku. Nic nie wskazywało na to, że może dojść do tragedii. Pierwsze dni po incydencie były koszmarne. Filipińczycy wierzą (faceci po 40-50 lat), że jak ktoś odebrał sobie życie, to jego duch może wrócić, pociągnąć za sobą inną osobę, i spowodować by zrobiła ona to samo co on, mimo że dana osoba nie chce wcale tego uczynić. Boją się przebywać sami. Wszyscy zaczęli nosić różańce na szyi. Każde skrzypnięcie na statku dla nich, to przyjście ducha osoby zmarłej. Trzymają się razem w grupie. Nie chcą pracować pojedynczo. Śpią w jednym pomieszczeniu. Dwie osoby trzymają wachtę nad śpiącymi kolegami. Pilnują się wzajemnie, by nie doszło do kolejnej tragedii. Podobno ma to trwać 30 dni od śmierci samobójcy. Kabina w której mieszkał nieszczęsny marynarz już 2 razy była święcona wodą przez księdza. Wyrzucili z niej wszystko co towarzyszyło zmarłemu. Wykręcili nawet łóżko i szafki. Zostały 4 gołe ściany. Drzwi od kabiny są cały czas zamknięte na klucz.
Mamy 23 stycznia 2011, późne popołudnie. Zakończyliśmy rozkładać druty kolczaste i węże pożarowe wokół statku. Wszystkie drzwi na statku są zabarykadowane. Na parapetach przy oknach na mostku pełno worków z piaskiem. Ledwo co widać przez szpary. Jak w okopie. Brakuje tylko broni i amunicji. Teraz czeka nas najgorszy okres. Musimy jakoś dotrzeć do miejsca gdzie tworzą się konwoje, aby dalej pójść już przez Zatokę Adeńską w asyście okrętów wojennych. Armator wykupił miejsce w konwoju i ubezpieczył statek od piratów. Taka „przyjemność” kosztuje od 50 do 150 tysięcy dolarów w zależności od wielkości statku i ładunku jaki statek przewozi. Cóż, przez najbliższe 48 godzin jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Wachty morskie na mostku wzmocnione. Cała naprzód. Mamy wyłączony system automatycznej identyfikacji statku. W nocy nie palimy świateł nawigacyjnych. Pełne zaciemnienie. Wiemy, że to wbrew przepisom. Gówno nas to jednak obchodzi. Trzeba się przecież jakoś zabezpieczyć.
Śpimy w ubraniach. Kasa i inne drogocenne rzeczy osobiste pochowane gdzieś po kątach. Jak by co, możemy zabarykadować się w maszynie. Przygotowaliśmy tam już zapasy wody i żarcia. Są też lekarstwa i materace do leżenia. Powinniśmy jakoś przetrwać do momentu nadejścia pomocy.
26 stycznia 2011r. Udało się szczęśliwie dotrzeć do miejsca, gdzie tworzą się konwoje. Nasz konwój składał się z 24 statków ochranianych przez 3 okręty wojenne pływające pod chińską banderą. Prędkość konwoju 12,0 węzła. Trzy rzędy statków. Odległość między jednostkami 8 kabli. Uformowanie konwoju zajęło ponad 6 godzin. Bardzo szybko okazało się, że nasz statek nie jest w stanie utrzymać stałej prędkości 12,0 węzła. Płynąc całą naprzód płyniemy za szybko, natomiast przy prędkości pół naprzód płyniemy za wolno. Wyszło nam z obliczeń, że musimy jechać 86 obrotów na minutę, aby utrzymać zalecaną prędkość. I tutaj wyszła na wierzch złośliwość przedmiotów martwych. Między 83 a 87 obr/min to obroty krytyczne dla naszego silnika głównego. Statek nie jest już najmłodszy. Ma 13 lat. Kto wie jak długo pociągniemy na tych krytycznych obrotach. W konwoju mamy płynąć dwie doby. Jak staniemy z powodu awarii silnika, to dopiero będą jaja. Będziemy bardzo łakomym kąskiem dla piratów – zupełnie jak chore zwierzę pozostawione na pastwę losu. Nikt przecież na nas nie poczeka z powodu awarii silnika. Szybka narada starszych oficerów. Po przeanalizowaniu wszystkich argumentów za i przeciw dochodzimy do wniosku, że pieprzymy konwój. Rozpędzamy się do pełnej prędkości morskiej i płyniemy dalej sami. W końcu w pobliżu jakieś okręty będą pływały, może pomogą. Powinno się udać.
28 stycznia 2011 r. o godzinie 0600 dopłynęliśmy do Morza Czerwonego ze średnią prędkością 16,3 węzła za ostatnie dwie doby. Tym razem się udało. W końcu mogliśmy odetchnąć i zabrać się do normalnej pracy - nie licząc ściągania drutu kolczastego i porządkowania statku po przejściu Zatoki Adeńskiej.

W momencie, gdy nasz statek płynął wzdłuż wybrzeża Omanu, 800 mil morskich na północ od Seszeli na statku „BELUGA NOMINATION” dowodzonym przez polskiego kapitana rozgrywał się dramat. Poniżej przedstawiam Wam fragmenty wiadomości, jakie na ten temat w tym samym czasie docierały na nasz statek w marynarskiej gazetce: „DZIEŃ DOBRY – TU POLSKA”

POLAK PORWANY PRZEZ PIRATÓW
Somalijscy piraci porwali w sobotę niemiecki frachtowiec „Beluga Nomination”, należący do armatora z Bremy. Armator nie podaje szczegółów, dotyczących załogi i portu docelowego. MSZ potwierdził jednak, że kapitanem statku jest Polak. Ministerstwo spraw Zagranicznych natychmiast po uzyskaniu informacji o porwaniu obywatela Polski "podjęło działania w tej sprawie". Takie zapewnianie przekazał mediom rzecznik MSZ Marcin Bosacki. Nie podano jednak żadnych szczegółów. Arabskojęzyczne media informują, że statek został porwany w u wybrzeży Somalii, prawdopodobnie ok. 90 mil od Seszeli. Ukraiński MSZ potwierdził natomiast, ze w skład załogi wchodzą głównie Ukraińcy i Filipińczycy. Polski kapitan i cala załoga porwanego statku „Beluga Nomination" na razie zostaną w rękach somalijskich piratów. Pozostaje pytanie, dlaczego przez ponad dwa dni nie przyszła pomoc ze strony unijnych okrętów mających zapewnić bezpieczeństwo na Oceanie Indyjskim. Zarzuty stawia niemiecki właściciel statku. Zarzuty są bardzo poważne. Załoga po ataku piratów schowała się w specjalnym schronie na statku, wcześniej wysyłając sygnał alarmowy. Unijna misja sygnał odebrała, ale nie zareagowała.(ZOSTAWIAM TO BEZ KOMENTARZA)
Dwie i pół doby później przyleciał za to samolot z pobliskich Seszeli, który potwierdził obecność piratów. Rzecznik polskiego MSZ przedwczoraj oświadczył, że ministerstwo jest w kontakcie z unijna misją. Do dzisiaj niewiele sie zmieniło. MSZ podkreśla, że wciąż jest w kontakcie z misją Atalanta i że bardzo zależy nam na tym, żeby misja działała sprawnie. Pytany jednak o to, czy Polska w jakikolwiek sposób zwraca się do misji czy Unii Europejskiej w sprawie tego, żeby unijna misja antypiracka rzeczywiście działała, rzecznik MSZ zamienia sie w
katarynkę: Z całą pewnością zależy nam na tym, żeby ona bardzo sprawnie działała. Powiedziałem panu wszystko w tej sprawie, co chciałem powiedzieć.(PIERD… O CHOPINIE)
Ma pan jeszcze jakieś pytania? - mówił rzecznik MSZ-u. Najwyraźniej mówienie o tym, ze MSZ jest z kimś w kontakcie znaczy dokładnie tyle co nic - twierdzi Tomasz Skory z radia TOK FM.

POLSKI KAPITAN ŻYJE!
Polski kapitan statku „Beluga Nomination” żyje, ale nadal znajduje sie w rekach somalijskich piratów – poinformowało polskie MSZ. Dwóm osobom z załogi porwanego w statku udało sie uciec w szalupie. "Dzisiaj około 3,5 godziny temu duński statek biorący udział w operacji NATO strzegącej tych niebezpiecznych wód koło Somalii, wyłowił szalupę z dwójką ocalonych marynarzy statku ”Beluga Nomination" - powiedział na briefingu prasowym rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Marcin Bosacki. "Nie ma wśród tych ocalonych Polaka, natomiast (...) według naszej wiedzy, w tej chwili nasz polski kapitan statku żyje, aczkolwiek nadal znajduje się na Beludze w rekach piratów" - powiedział rzecznik. Bosacki dodał, że od wtorku za opanowanym przez piratów statkiem płynęły okręty sojusznicze NATO.(CIEKAWE PO CO TE OKRĘTY PŁYNĘŁY) Wyjaśnił, że "w środę doszło do próby buntu załogi przeciwko piratom(PO PROSTU SAMI RATOWALI SWOJĄ DUPĘ SKORO OKRĘTY SOJUSZNICZE TYLKO PŁYNĘŁY) i tej dwójce dzisiaj wyłowionych (marynarzy) udało się w
szalupie uciec. Somalijscy piraci porwali w sobotę niemiecki frachtowiec „Beluga Nomination”, należący do bremeńskiego armatora Beluga Shipping GmbH. Atak nastąpił na Oceanie Indyjskim, w odległości około 800 mil morskich na północ od Seszeli, z dala od strefy wysokiego ryzyka u wybrzeży Rogu Afryki - podała w komunikacie Beluga Group. Frachtowiec był w drodze z Malty do portu Masan w Korei Południowej. W skład załogi frachtowca wchodzili: polski kapitan, dwóch Ukraińców, dwóch Rosjan oraz siedmiu obywateli Filipin. Po ataku piratów załoga nadała sygnał alarmowy i schroniła sie w bezpiecznym pomieszczeniu. Jednak przez dwa dni żadna z jednostek unijnej misji Atalanta ochraniającej szlaki handlowe nie nadpłynęła na pomoc. Taką wiadomość przeczytałem wczoraj późnym wieczorem na portalach prasowych i taką wiadomość przeczytał kpt. Marek Bloch na statku "Guanabara", który mi ja nadesłał (do redaktora naczelnego gazetki Dzień Dobry – Tu Polska) mailem głęboką nocą.
Ucieszyliśmy się obaj chyba po równo, bo to sprawa nie tylko ważna, ale dla marynarzy chyba "najważniejsza z ważnych" Udało mi się też dotrzeć do kilku nowych szczegółów.
Porwany przez somalijskich piratów polski kapitan frachtowca MV Beluga Nomination pochodzi ze Świnoujścia. Jak pisze portal swinoujscie.pl., któremu udało się dotrzeć do bliskich kapitana, jego rodzina jest w głębokim szoku i nie chce rozmawiać z mediami. W sumie na pokładzie uprowadzonego frachtowca znajduje się 12 członków załogi, plus nieokreślona bliżej liczba piratów (z powietrza dostrzeżono 4 napastników na pokładzie). - Uczestniczymy w rozmowach w brukselskim sztabie unijnej operacji antypirackiej Atalanta, której okręty i samoloty działają na szczególnie niebezpiecznych wodach w pobliżu Somalii. Polska Ambasada w Nairobi jest także w kontakcie z lokalnymi władzami - poinformował rzecznik MSZ Marcin Bosacki (CHCIAŁBYM KIEDYŚ SPOTKAĆ SIĘ Z TYM POŻAL SIĘ BOŻE RZECZNIKIEM MSZ TWARZĄ W TWARZ. A NAJCHĘTNIEJ TO BYM KUR…DE WYSŁAŁ GO NA WCZASY DO SOMALII, ABY SAM NA WŁASNEJ DUPIE PRZEKONAŁ SIĘ, JAK WYGLĄDA ŻYCIE W NIEWOLI U SOMALIJSKICH PIRATÓW )

LISTY Z MORZA
Ahoj Gargamelu (do redaktora naczelnego marynarskiej gazetki)
A to z prasy niemieckiej z Hamburga w tłumaczeniu Cpt .Dyrowicza
Pozdro Krystian
Halo Koledzy, właśnie zakończyłem czytanie artykułu o Beluga Nomination,i tak sie przesuwam pomiędzy "zrozumieniem" i " Cholera mnie bierze". , piratom udało sie wedrzeć do pomieszczenia ochronnego załogi. Armator też jest oczywiście wkurzony, że pomoc nie przyszła. Załoga składa sie z Ukraińców, Rosjan, Polaków, Filipińczyków. W chwili obecnej w rekach piratów jest 30 statków i około 700 osób załóg. (…) Niemiecki statek wojenny który był w tym czasie najbliżej zdarzenia Fregata Hamburg zajęty był podejmowaniem prowiantu w porcie - a to trwa... Inny statek wojenny był w odległości 1000 mil od zdarzenia i zajęty ochroną statku który szedł do Somalii z ładunkiem pomocy gospodarczej dla ludności Somalii. Ochrona statków z pomocą dla Somalii ma według dowództwa Atalanta priorytet przed pomocą statkom porywanym. (NO TAK NAJWAŻNIEJSZE BY PIRAT SOMALIJSKI MIAŁ PEŁNY ŻÓŁĄDEK) Tak jak ze wszystkim. Każda prawda ma dwa końce. A Marynarz płaci swoją wolnością. Pozdrowienia Andrzej

Ahoj Gargamelu
-W prasie niemieckiej coraz więcej szczegółów dotyczących porwania „Beluga Nomination”. Po 2.5 dniach, gdy piratom udało sie przepalić palnikami ściany rescue room, statek ruszył w kierunku Somalii. W środę podszedł do nich statek wojenny Duński HDMS ESBEREN SNARE i patrolowiec z Seychellen. Podobno załoga patrolowca z Seychellen otworzyła ogień na piratów na statku i zabiła dwóch piratów. Ale zginęły również dwie osoby z załogi statku. Dwie inne osoby z załogi wykorzystało zamieszanie, wskoczyli do lodzi ratunkowej "zrzutowej" na rufie i zwolnili hamulce. Ucieczka im sie udała. W miniony piątek nastąpiła natomiast napaść na statek niemiecki NEW YORK STAR Armatora niemieckiego CST. Załoga schowała sie w "Rescue Room " I znowu Duńska Marine podeszła, a piraci uciekli. Są już opowieści załóg ze statków wykupionych. Podobno piraci Somalijscy zaczynają członków załóg torturować, zwiększając w ten sposób nacisk na Armatorów.
Pozdrowienia:
Andrzej

CZY EUROPEJSCY BROKERZY STOJĄ ZA SUKCESAMI PIRATÓW?
Koreańscy śledczy donoszą, że somalijscy piraci podczas przesłuchań związanych z porwaniem koreańskiego statku na Morzu Arabskim 15 stycznia 2011, wiedzieli o planie podróży statku na długo wcześniej przed całym zdarzeniem. Po dwóch dniach przesłuchań specjalny do tego powołany zespół twierdzi ze 13 piratów, z których 8 zostało śmiertelnie ranionych podczas akcji odbicia statku a 5 zatrzymanych, zaatakowało nieprzypadkowo statek tego samego armatora, który wcześniej po 7 miesiącach przetrzymywaniu innego statku zapłacił w listopadzie 2010 rekordowy okup dziewięciu milionów dolarów. Jeden z pięciu zatrzymanych piratów powiedział że lider grupy piratów, który został zabity 21 stycznia podczas ataku koreańskich komandosów na statek, był dokładnie poinformowany o planie podróży i wszelkich detalach statku i dlatego postanowił go porwać. Piraci przygotowywali się do tego porwania przez 15 dni w ich bazie, która znajduje się ponad 2000 km od miejsca porwania. Śledczy pytają w jaki sposób i kiedy piraci otrzymali takie dokładne informacje o detalach statku? Europejscy brokerzy, którzy mają dostęp do baz danych firm żeglugowych, są podejrzewani o przekazywanie piratom wiadomości o trasach przelotów statków i innych detali w zamian za sowitą opłatę. Od czasu porwania 5 piratów jest przesłuchiwanych z naciskiem na uzyskanie informacji w jaki sposób porwali statek i kto strzelał do 58-letniego kapitana statku, który pozostaje w śpiączce na oddziale intensywnej terapii w szpitalu. Po uzyskaniu informacji od piratów śledczy planują przesłuchać, pod tym samym kątem, koreańska załogę statku. (Za AFP Kpt. Marek BŁOCH - "Guanabara")

MV „BELUGA NOMINATION”: KILKA SPRAWDZONYCH INFORMACJI NA TEMAT NA TEMAT PORWANEGO STATKU
(Sytuacja na dzień 6 lutego 2011)
MV BELUGA NOMINATION została , jak wiadomo, porwana 24 stycznia (nowa data). Jej ładunek stanowiło około 12 luksusowych jachtów i speed bootów, które transportowano z Malty do południowokoreańskiego Masan. Do ataku doszło około 390 mil morskich (ok. 700km) na północ od Seszeli. Polski kapitan i i jego załoga - dwóch Ukraińców, dwóch Rosjan i siedmiu Filipińczyków - schronili sie do przewidzianego na taka sytuacje pomieszczenia, zwanego cytadela, wzywając jednocześnie pomocy. Somalijskim piratom udało sie w ciągu dwóch dni palnikami otworzyć pomieszczenie i de facto przejąć panowanie nad statkiem. Początkowe nieudzielenie pomocy ze strony Atalanty było tłumaczone brakiem wolnych okrętów w pobliżu, ewentualnie ich pobytem w bazie operacji, w Dżibuti, w celu uzupełnienia paliwa i zapasów (niemiecka fregata HAMBURG). Jedynie samolot seszelskiej straży przybrzeżnej przeleciał nad porwana jednostka: na zdjęciach wykonanych podczas tego lotu stwierdzono obecność na pokładzie przynajmniej 4 piratów. Za statkiem wysłana została jednostka patrolowa seszelskiej straży przybrzeżnej. 26 stycznia 2011 do patrolowca i porwanego statku dotarł duński okręt wielozadaniowy HDMS ESBERN SNARE (jednostka klasy Absalom nie jest klasyczna fregata). Jednostka patrolowa i HDMS ESBERN SNARE dokonały próby odbicia statku ostrzeliwując jednostkę i zabijając jednego lub dwóch piratów. Podczas próby ucieczki - lub z zemsty - piraci zastrzelili dwóch członków załogi. Starszy oficer mechanik oraz jeszcze jeden członek załogi ratowali się skokiem na burtę. Drugiemu oficerowi udało się wskoczyć do szalupy ratunkowej i spuścić ją na wodę. Później wciągnął na jej pokład jednego z załogantów ratujących się wpław podczas panującego na pokładzie chaosu. Starszy mechanik, niestety, utonął podczas próby dotarcia do lodzi. Tę dwójkę, Ukraińca i Filipińczyka, znaleźli około 300 mil morskich od somalijskich wybrzeży i zabrali na pokład Duńczycy (HDMS ESBERN SNARE). Udało się to jednak dopiero 28 stycznia, przy wsparciu samolotów USA i Hiszpanii, wchodzących w skład Atalanty. Obydwaj marynarze zostali w międzyczasie przesłuchani w Omanie przez grupę niemieckich dochodzeniowców zajmującą sie tym porwaniem. Po tej fatalnie zakończonej próbie odbicia armator wniósł skargę przeciw NATO i seszelskiej Straży Przybrzeżnej, krytykując nieskoordynowaną i tragiczną w skutkach strategię. 29 stycznia, po dotarciu do wybrzeży somalijskich piraci pozwolili kapitanowi połączyć sie z Bremen (siedziba armatora). Według przekazanych informacji "stan zdrowia pozostałych na pokładzie siedmiu członków załogi - w tym polskiego kapitana - jak na zaistniałą sytuacje jest stosunkowo dobry". Armator Niels Stolberg oficjalnie wyraził zaszokowanie brutalnością porywaczy łącząc sie w żałobie z rodzinami zabitych marynarzy. Firma Beluga Shipping chce w przyszłości chronić swoje okręty za pomocą prywatnych ochroniarzy. Niektóre ze statków firmy znajdujące sie w zagrożonym regionie zostały przekierowane na inne, bezpieczniejsze, kursy. Miejmy nadzieje, ze dalszy rozwój wypadków będzie pomyślniejszy i obędzie sie bez kolejnych ofiar wśród załogi. Nieudolność zarzucana Atalancie jest schematycznym podejściem mediów szukających możliwie spektakularnego i krwawego incydentu. Nie dalej, jak 29 stycznia 2011 okręty Atalanty i Rosji odbiły jednostkę "NEW YORK STAR", której załoga również schroniła się w cytadeli. Piraci próbowali wedrzeć się do pomieszczenia ostrzeliwując jego ściany granatnikiem RPG. Zanim okręt wojenny HNLMS De Ruyter dotarł do porwanej jednostki (pokonując w 22 godziny prawie 600 mil morskich), jego dowódca, Commander Richard Keulen, był w kontakcie mailowym z kapitanem porwanego statku. "NEW YORK STAR" został przejęty boarding team holenderskiego HNLMS De Ruyter, przekazując dalsze eskortowanie uwolnionego statku rosyjskiemu niszczycielowi "Admiral Vinogradov" biorącemu również udział w akcji. (Na podstawie doniesień internetowych nad. kpt. Jerzy Nowak- Szczecin)

CO NIESIE DZIEŃ
Jak podały niemieckie media, somalijscy piraci skontaktowali sie z armatorem porwanego statku „Beluga Nomination”, którego kapitanem, jest Polak, mieszkaniec Świnoujścia. Jak to jest w zwyczaju w tego przypadku sytuacjach, nie ujawniono żądań piratów, a negocjacje będą zapewne prowadzone w tajemnicy. Ujawniono jednocześnie, że w trakcie i na skutek nieudanej próby odbicia statku śmierć poniosło trzech, a nie jak wcześniej podawano, dwóch członków załogi. Wiadomo, że po skoku za burtę zginął chief mechanik, natomiast w odwecie za akcje zbrojna piraci zabili filipińskiego bosmana i jeszcze jednego członka załogi. W trakcie ataku załoga statku schroniła się, zgodnie z obecnie stosowaną taktyką w tzw. cytadeli ("safety room"), co umożliwiło już odbicie kilku statków, jednak w przypadku „Beluga Nomination” piraci, przy pomocy sprzętu spawalniczego wtargnęli do cytadeli. Niemiecki armator zapowiedział, że po uprowadzeniu „Beluga Nomination”, na pozostałych statkach tego armatora pływających w tym rejonie, wzorem innych armatorów, będą okrętowane uzbrojone oddziały firm świadczących w tym rejonie ochronę statków.

I tak można pisać, pisać i cytować bez końca. Praktycznie co tydzień sytuacja się powtarza. Zmienia się jedynie nazwa napadniętego statku . Na szczęście nie we wszystkich incydentach biorą udział polscy marynarze.

Na koniec chciałem dodać jeszcze kilka słów od siebie.
Drugi raz przepływałem to miejsce w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Mam nadzieję, że kolejnego razu nie będę musiał doświadczać. Z tego co tu widać dookoła i słychać w eterze – „biznes piracki” ma się dobrze. Rejon działania został dokładnie podzielony między dwie mafie, które nie wchodzą sobie w drogę. Na Morzu Arabskim grasują somalijscy piraci i tam okręty wojenne się nie pojawiają. Podobno za duży akwen do kontroli. Brak sił i środków. Z resztą podali do wiadomości publicznej jaką trasą należy płynąć, aby pokonać ten odcinek w miarę bezpiecznie (nie każdy armator idzie na ustępstwo by płynąć 2-3 dni dłużej niż normalnie), więc o co chodzi. W Zatoce Adeńskiej kasę trzepią okręty marynarki wojennej i firmy ubezpieczeniowe z Londynu. Oczywiście nikt Ciebie nie zmusza, abyś ubezpieczył statek od ataków pirackich i wykupił miejsce w konwoju. Tylko tak się cholera zastanawiam, skąd piraci somalijscy wiedzą, które statki są ubezpieczone, a które nie. Ze statystyk wynika, ze prawie 90% ataków pirackich skierowanych jest na jednostki, które nie wykupiły ubezpieczenia w Londynie. Pewnie to przypadek ;).

Drodzy Koledzy i Koleżanki.
Jak widzicie piractwo morskie XXI wieku ma się dobrze, a nawet coraz lepiej. Coraz częściej dostajemy informacje, że Nigeryjczycy zaczęli troszkę zazdrościć Somalijczykom kasy i sławy. U wybrzeży Nigerii również coraz częściej dochodzi do ataków na jednostki handlowe.

Poniżej możecie pooglądać sobie na fotkach, jak wygląda w XXI wieku życie na statku w rejonie Zatoki Adeńskiej. Zobaczcie jak wyglądają jednostki po nieudanych i udanych atakach pirackich. Życzę „miłego” oglądania.

Życie na statku w rejonie Zatoki Adeńskiej
Przed wpłynięciem na zatokę rozmieszcza się wokół statku zasieki z drutu kolczastego. Na pokładzie rozkłada się węże przeciwpożarowe, tłucze butelki po piwie, rygluje drzwi i okna. Wszystko po to by utrudnić ewentualne wejście piratów na pokład. Rozmieszcza się także w „rescue roomie” dodatkową żywność, wodę, lekarstwa i inne rzeczy, które pomogą przetrwać w zamknięciu do nadejścia pomocy. A potem zostaje już tylko czekanie i modlitwa. Po wszystkim oczywiście trzeba ten cały bałagan posprzątać.
PHOTO
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Nieudane ataki pirackie na statki handlowe.
Poniżej kilka fotek z nieudanych pirackich ataków. Woda z węży pożarowych i strzały z rakiet ostudziły trochę zapał piratów. Tym razem skończyło się jedynie na ostrzelaniu jednostki.
PHOTO
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
A tutaj kilka fotek gdzie jest już praktycznie po zabawie. Piratom udało się ostrzelać, wedrzeć na statek i przejąć jednostkę. Ta zielona trawa na zdjęciach to jakieś zielsko narkotyczne – które piraci żują na okrągło. Podobno po tym czują się mocniejsi. Na tablicy czarnym markerem napisano żądania piratów wobec armatora uprowadzonego statku. Zdjęć bardziej drastycznych nie zamieszczam. Zdaję sobie sprawę, że wielu użytkowników forum Koga jest jeszcze niepełnoletnia.
PHOTO
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Pozdrawiam
SZKUTNIK
Pozdrawiam SZKUTNIK

szkutnik-model@wp.pl
erykmodel1
Posty: 44
Rejestracja: 14 lut 2011, 19:38

Re: Przejście przez Zatokę Adeńską - Widziane z burty

Post autor: erykmodel1 »

Czytałem w prasie ze nie dokońca ci ludzie to tacy zwykli piraci. I chyba jest w tym troszkę prawdy bo z tego co mi wiadomo, pirat to taki złodziej morski. A zlodziej kradnie dla zysku , a jaki oni mają w tym zysk chyba zaden, Inna sprawa to gdyby, napady te byly podyktowane tylko i wyłącznie chęcią rabunku mysle ze dawno inne mocarstwa zrobiły by z tam pożądek. Czytałem natomiast ze ludzie ci napadają na statki które w chamski sposób wywalają im tam do wody paskudztwa i ich poprostu trują. Nie ma tam wojska ani policji bo bieda tam panuje, więc sami bronią się przed takimi cwaniaczkami. Nie wiem czy to jest tak na pewno jak pisze ale o tym czytalem i to nie raz.
ODPOWIEDZ