10.
Aby na podstawie dostępności materiałów źródłowych nie dawać rozmaitym pseudo-historykom (chociaż z dyplomami) okazji do głoszenia bredni o „narodowym” postępowaniu, warto też wspomnieć o praktykach „niewinnych” Kastylijczyków. Nie tylko pustoszyli wybrzeża Kornwalii, rabując miasteczka, paląc domy i zabierając angielskie statki, ale w 1419 r. napadli na neutralną flotyllę hanzeatyckich i niderlandzkich żaglowców handlowych, w ogóle nie handlujących z Anglikami, tylko płynących po sól do Baie, i zdobyli 40 z nich. Chociaż napastnicy należeli do kastylijskiej floty królewskiej, to prawdziwym celem ataku była próba wyeliminowania konkurencji dla hiszpańskich kupców w niezwykle intratnym handlu solą. Prawo odwetu spowodowało, że kiedy poszkodowany w tym ataku hanzeatycki kupiec powetował sobie straty we flandryjskim Swin na galicyjskim holku, Hiszpanie domagali się pokrycia z kolei ich strat przez Flandrię, a kaperska wojna hanzeatycko-kastylijska ciągnęła się do 1443 r.
Król Szwecji w latach 1448-1457, Karol VIII Knutsson, wysyłał przeciwko swoim przeciwnikom kaprów, legalnie wystawiając (jako władca) listy kaperskie. Kiedy go jednak obalono z początkiem 1457 r., osiadł za zgodą Kazimierza Jagiellończyka w Pucku, danym mu w zastaw za pożyczkę udzieloną gdańszczanom. Próbował oczywiście odzyskać władzę i zapowiedział w kwietniu 1457 r. wysłanie znowu swoich kaprów (dysponował kilkoma żaglowcami) na Bałtyk, tym razem z Pucka. Jego szwedzki tron przejął tymczasem król Danii Chrystian I, z którym Gdańsk toczył mniej lub bardziej jawną wojnę, więc z pozoru wszystko było jasne. W rzeczywistości gdańszczanie próbowali właśnie się wywinąć z wojny z Danią, a włączenie się do niej jeszcze Szwedów byłoby dla nich nad wyraz niekorzystne, więc interwencja ex-monarchy szwedzkiego była im bardzo nie na rękę. Nasuwa się jednak pytanie, czy gdyby w latach 1458-1466 kaprzy Knutssona się pojawili (zresztą faktycznie działali, ale raczej z listami kaperskimi od Gdańska), byliby legalnymi kaprami – wysłanymi przez prawowitego (w myśl zasad legitymizmu) władcę, z poparciem innego prawowitego władcy ziemi puckiej, czyli króla Polski – czy też piratami, skoro Szwecja miała już (z woli Szwedów!) innego króla, a Puck „legalnie” wchodził w skład państwa krzyżackiego?!
Powyższych przykładów nie podaję dla dyskutowania o „sprawiedliwości” czy „niesprawiedliwości” poszczególnych poczynań, o ich „słuszności” czy „niesłuszności”, albo epatowania się, kto był gorszy. Rzecz jasna już dawno rozstrzygnięto, że zawsze rację mają „nasi”, albo ci, których lubimy, każdy akt gwałtowny drugiej strony to przestępstwo lub zbrodnia, zaś identyczne postępowanie „naszych” to w najgorszym razie „konieczność polityczna”, a w najlepszym – mądra dalekowzroczność. Czy dotyczy to napadania na cudze ziemie, mordowania jeńców albo ludności cywilnej, przesiedleń itp., taka logika święci triumfy, zwłaszcza dzisiaj. Szkoda na to czasu. Chodziło mi wyłącznie o pokazanie, że pozornie klarowna definicja odróżniająca korsarza (kapra) od pirata, świetnie się sprawdzająca w dobie rozwiniętych, silnych państw ze sprawną administracją centralną i regularnymi marynarkami wojennymi, zdecydowanie nie wystarczała właśnie wtedy, gdy była najbardziej potrzebna.
11.
Od zaniku łupieskich wypraw wikingów po schyłek XV w. na wodach całej zachodniej i północnej Europy (w tym na Bałtyku) dominowała wojna kaperska. Ale brak chęci (i zapewne możliwości) choćby zarysowania wspólnej dla wszystkich definicji żeglugi neutralnej oraz niestabilność państw (każdy obalony władca, jeśli przeżył, uważał się za legalnie panującego, czyli upoważnionego do wystawiania listów kaperskich; każde miasto Hanzy - czasem nie tylko jej - mogło angażować swoich kaprów; nominalni zwierzchnicy terytoriów wiedli spory i nawet walczyli z własnymi poddanymi, a pojęcie o legalności tych poczynań dramatycznie się różniło między stronami konfliktów) powodowały taki chaos, że niby zaakceptowane przez wszystkich prawa zbyt często pozostawały martwą literą. Dbano o precyzję sformułowań w listach kaperskich.
Wiemy np., jak przewidywano podział łupów: w 1438 r. senat Bremy zabierał dla siebie jedną trzecią, kaprom pozostawiając dwie trzecie; gdy w połowie XIV w. w Anglii król postanowił zabierać połowę, jego kaprzy (i piraci!) skwapliwie przenieśli się do Bretanii, gdzie od 1342 r. musieli oddawać tylko jedną trzecią; w Gdańsku i Hamburgu w drugiej połowie XV w. łupami dzielili się (zwykle po połowie) armatorzy i kaprzy, władze miejsce nie partycypowały w zdobyczy; w tym samym czasie próba Lubeki z dzieleniem łupów po połowie między radę miejską dostarczającą statków i mieszczan zapewniających wyposażenie, z pominięciem udziału załogi, zakończyła się fiaskiem. Lecz dbałość o listy kaperskie i instrukcje dla korsarzy nie miała większego znaczenia, gdy te same władze, które je wystawiały, często nie respektowały listów kaperskich przeciwnika.
Przestrzeganiu prawnych aspektów nie sprzyjało też ani postępowanie kaprów, bez skrupułów zmieniających się w każdych sprzyjających okolicznościach w piratów, ani okrucieństwo okazywane wrogom (prowadzące do mordowania niewinnych i palenia osad nie mających żadnego związku z prowadzonymi działaniami), ani ogólna atmosfera konkurowania handlowego na morzach, gdzie nawet władcy zwalczający innych piratów nie gardzili pirackimi napadami przy nadarzających się okazjach. Prawo do brania odwetu na rodakach „pirata” prowadziło do nieprawdopodobnej spirali gwałtów, oskarżeń i kontroskarżeń, bez szans uczciwego wskazania, kto naprawdę nie tylko miał list kaperski, ale i rzeczywiście działał tylko jak korsarz (kaper), a nie pirat.
A mimo tego, samego faktu istnienia prawnej różnicy między kaprem a piratem nie kwestionowano. Piraci mogli być w czasie wojny zatrudniani jako kaprzy, jednak po zawarciu pokoju ich działalności oficjalnie nie tolerowano. Tymczasem wspomniałem wcześniej o angielskich rajcach, burmistrzach i parlamentarzystach trudniących się korsarstwem. Ze stanowisk lądowych wynika, że byli bardzo szanowani przez społeczności, w których mieszkali, nawet jeśli odległy król miał czasem poważne wątpliwości co do ich poczynań. Słynny gdański rozbójnik Pawel Beneke po akcji, którą cały ówczesny świat (poza nim samym i przedstawicielami Gdańska, rzecz jasna) uznał za piracką, żył w swoim mieście otoczony powszechnym szacunkiem, kupił tu dom i ożenił się z bogatą mieszczką. Czasem kaprzy tak jak piraci kładli głowę pod topór katowski, ale w ich przypadku wybuchała wielka wrzawa i pojawiały się ostre protesty, podczas gdy po ścinaniu Braci Witalijskich czy piratów zachodniej Europy wysyłano listy gratulacyjne.
12.
Kolejny problem z realnym odróżnianiem prawnym między kaprem a piratem pojawił się pod koniec XVI w., gdy świeżo zbudowane imperium hiszpańskie zaczęło nieco pękać w szwach, a inne narody europejskie miały wielką ochotę uszczknąć jak najwięcej dla siebie z tego rozległego świata podzielonego przez papieża między Hiszpanię i Portugalię. Występowali oczywiście pospolici piraci, jednak coraz częściej działaniami przeciwko Hiszpanom i Portugalczykom parali się szanowani dżentelmeni, ze wzrastającym i coraz jawniejszym poparciem swoich władców.
Nie brakowało, rzecz jasna, powtarzania się starych problemów ze zmianami władzy i powstaniami. Kiedy Holendrzy zbuntowali się przeciwko Hiszpanii i utworzyli niepodległe państwo, wielką rolę w ich zwycięstwie odegrali kaprzy. Ale Hiszpanie jeszcze przez kilkadziesiąt lat nie chcieli uznać Zjednoczonych Prowincji, więc obywateli Republiki uważali za zbuntowanych poddanych Jego Arcykatolickiej Mości. Zatem dla nich holenderskie listy kaperskie nie były legalne.
Jednak tutaj chodzi mi o nowe zjawisko. Państwa europejskie, czy to pozostające w obozie antypapieskim (jak Anglia, Holandia) czy jak najbardziej katolickie (Francja), były oburzone arbitralnym pozbawieniem ich możliwości partycypowania w kolonizacji świata. Zdecydowanie nie zamierzały z niej zrezygnować, jednak brakowało im sił i determinacji (przynajmniej na razie), by z tego powodu toczyć jawne wojny z Hiszpanią, Portugalią lub papiestwem. Nie widziano też w tym większego sensu, skoro dało się drobnymi kroczkami prowadzić politykę faktów dokonanych.
Kupcy europejscy pojawiali się więc nielegalnie w zamorskich dominiach państw Półwyspu Iberyjskiego i łamali tamtejszy monopol handlowy (głównie na dostawę z Afryki czarnych niewolników), omijali cła, dokonywali drobnych prób osiedleńczych (na ogół na wyspach). Oczywiście spotykali się z represjami władz hiszpańskich (szczególnie okrutnymi, wręcz sadystyczno-barbarzyńskimi w odniesieniu do „heretyków”), więc spirala wzajemnej wrogości się nakręcała. Mimo braku stanu formalnej wojny, trupy padały po obu stronach. Hiszpanie snuli też intrygi w konkurencyjnych państwach, nasyłając morderców na wrogich im przywódców lub starając się obalić ich w inny sposób.
Na tym tle pojawili się tacy ludzie jak Hawkinsowie, Drake, Frobisher i wielu innych, którzy w sprzyjających okolicznościach atakowali hiszpańskie i portugalskie posiadłości oraz statki, często z pełną aprobatą rządzących. Czy więc w latach bezpośrednio poprzedzających oficjalne wypowiedzenie wojny między Anglią a Hiszpanią Francis Drake (wybieram go tylko dla przykładu, problem był ogólny) powinien być uważany za pirata, skoro nie miał listu kaperskiego i napadał na poddanych państwa, z którym jego własne pozostawało formalnie na stopie pokojowej? Hiszpanie wtedy nie mieli żadnych wątpliwości i większość hiszpańskich historyków nie ma ich do dzisiaj – to pirat. Jednak czy na pewno?
Miał (przynajmniej w późniejszym okresie) pełne poparcie własnej królowej, która partycypowała w łupach, i wyruszył z jej błogosławieństwem. Cieszył się szacunkiem współobywateli, mieszkał w typowym dla tamtych czasów społeczeństwie o silnej władzy centralnej, w normalnym państwie europejskim. Nie popełniał żadnych zbrodni, a nawet starał się popisywać przed Hiszpanami wielkodusznością. Spełniał więc prawie wszystkie warunki bycia korsarzem – czy jednak brak jednego z nich, bardzo ważnego, i tak przekreśla możliwość przypisania go do tej grupy? Wydawałoby się, że tak, ponieważ jak można zgodnie z prawem atakować obywateli obcego państwa w czasie pokoju? Ale okazuje się, że pokrętni prawnicy tamtej epoki wymyślili sobie bardzo ciekawe pojęcie stanu „prowadzącego do wojny”. Państwa, które miały ze sobą na pieńku, pozwalały swoim obywatelom dokonywać „represji” na oczekiwanym przyszłym przeciwniku w ramach „dążenia do rekompensaty za krzywdy narodowe”.
W teorii, ten quasi-wojenny stan miał dać wrogowi czas na „opamiętanie się” i zmianę postępowania, aby nie doszło do otwartej wojny. Jak łatwo zgadnąć, w rzeczywistości prowadził niemal zawsze do kontr-represji i w szybkim tempie do formalnych działań wojennych. Jednak dla zagadnień kaperstwa miał duże znaczenie. Francis Drake wyruszający pod patronatem królowej na Morza Południowe, by łupiąc Hiszpanów odpłacać im za „krzywdy”, jakie król Filip wyrządzał Anglii, a w szczególności jej władczyni, działał w ramach stanu „prowadzącego do wojny”, był więc – przynajmniej w oczach Anglików – pełnoprawnym kaprem.
13.
Wiek XVII przyniósł ogromne rozplenienie się piractwa w Indiach Zachodnich. Prawdziwie złotym okresem była dla nich druga połowa tego stulecia. Nagminne wojny w Europie połączone ze zmianami sojuszy powodowały, że bardzo często znajdowały się rządy, którym ich wyczyny były akurat na rękę. Dochodziło nawet do wystawiania formalnych listów kaperskich. Niezależnie jednak od tego, że – jak dawniej – wyposażeni w nie korsarze nieraz przeistaczali się bez problemów i straty czasu w piratów, nadal były to pojęcia prawnie odrębne.
Na tym tle nadużyciem i fałszem jest nazywanie części piratów - atakujących (z własnego wyboru) tylko Hiszpanów - kaprami lub korsarzami. Nawet jeśli oni sami za takich się uważali i nawet jeżeli państwa europejskie, poza Hiszpanią, z satysfakcją patrzyły na hiszpańskie straty. Oni działali na własną rękę. Nie mieli oficjalnych upoważnień ani formalnych zachęt ze strony władców. Nie dzielili się łupami z żadnym organizmem upoważnionym do kontroli działalności korsarskiej. Nie kierowali się jakimikolwiek prawami poza tymi, które sami sobie ustanowili. Wielokierunkowo zorganizowane, szerokie społeczności nie były normalnym miejscem ich zamieszkania, tylko co najwyżej celem napadów. Fakt, że w jakimś okresie praktykowane przez nich rozbójnictwo mogło być, jeśli sami zechcieli, ukierunkowane narodowo, nie zmieniał w niczym ich statusu piratów.
Inaczej przedstawiała się sprawa z rozbójniczą działalnością mieszkańców północnej Afryki, rozwijającą się już wcześniej i blisko półtora wieku po zniknięciu wielkich grup pirackich z Indii Zachodnich. Piractwo było w tym rejonie co najmniej ubocznym zajęciem „od zawsze”. Mnie chodzi jednak o czasy po opanowaniu północnej Afryki przez wyznawców Allacha i wiążące się z tym reperkusje prawno-terminologiczne. Nie był to teren jednolity i dzielił się na państwa o skomplikowanej strukturze władzy i podległości. W złożonym świecie sułtanów, pasz, bejów, chalifów, marabutów, kadich, emirów, janczarów, mameluków, mocno odległym od rozwiązań europejskich, ośrodki rozkazodawcze zmieniały się bardzo często i w sposób niekoniecznie zgodny z ustaloną hierarchią czy kolejnością dziedziczenia.
Indywidualna siła rozmaitych dostojników oraz liczebność ich popleczników bardziej decydowały o rzeczywistym panowaniu nad określonym terytorium niż teoretyczne prawa do niego lub formalne więzy. Występowało też silne zróżnicowanie etniczne (np. Berberowie, Arabowie, Turcy, Egipcjanie) oraz ważne więzy plemienne. W Maroku rządził teoretycznie sułtan, ale do połowy XVIII w. był właściwie zakładnikiem murzyńskiej armii, na której musiał się opierać przeciwko arabsko-berberyjskiej większości, z której sam pochodził. Wiele plemion berberyjskich, zwłaszcza w wysokich górach, utrzymywało albo okresami zyskiwało stan prawie pełnej niezależności, także silni paszowie (wysocy dostojnicy wojskowi i cywilni) rozmaitych okręgów prowadzili własną politykę, nie uciekając od wojen z sułtanem.
Reszta Afryki północnej, od Egiptu po Algierię, dostała się przed połową XVI w. pod zwierzchność Turcji osmańskiej. Podboje następowały stopniowo, a ponieważ dotyczyły państw rządzonych już przez muzułmanów, jak podbijający ich Turcy, ale silnie zróżnicowanych (niby ziemie te zostały wieki wcześniej opanowane przez Arabów, jednak mamelucki Egipt był zupełnie innym tworem niż Algier czy Tunis), ostateczny efekt był rozmaity i zmienny.
Dla legalności wysłania korsarza konieczne było, aby dokonywał tego uznany podmiot państwowy lub działający na prawach niezależnego państwa. Co to jednak miałoby znaczyć w przypadku tureckich prowincji w Afryce Północnej? Czy za każdym razem potrzebna była specjalna, indywidualna deklaracja sułtana w Stambule, jego wielkiego wezyra lub innego uprawnionego urzędnika? Wiemy, że takie przypadki występowały, ale czy to było konieczne? Przecież miasta Hanzy podlegały formalnie cesarzowi tego dość dziwnego tworu zwanego Świętym Cesarstwem Rzymskim (Narodu Niemieckiego), a uważały się za uprawnione (i właściwie nikt tego nie kwestionował) do wystawiania listów kaperskich, na dodatek każde z osobna.
Miasta pruskie po zadeklarowaniu oddania się pod władzę króla polskiego (w lutym 1454) z czasem zaczęły dodawać formułkę informującą o wysyłaniu kaprów na rozkaz króla Kazimierza, ale czyniły tak właściwie na własne życzenie, a ich listy kaperskie sprzed 1460 r. nie były przez jej brak mniej ważne. Jeśli zatem rozbójników morskich wysyłał taki bej Tunezji, dej Algierii lub pasza Egiptu, który chwilowo nie dbał o rozkazy ze Stambułu paraliżowanego okresowo przewrotami pałacowymi, to byli oni korsarzami czy piratami?